Wspólne spanie z dzieckiem jest tak stare jak stara jest ludzkość. Dawien dawno, kiedy jeszcze antywłamaniowe zamki typu gerda nie istniały, a do jaskini mógł wejść każdy, kto tylko miał ochotę, naturalnym było, że z dzieckiem należy spać, żeby w razie wizyty niezbyt miłego kotka czy innego zwierza szybko chwycić potomstwo i uciec. Czasy się zmieniły, mamy drzwi i okna i nikt nie przychodzi, bez telefonicznej zapowiedzi (nad czym ubolewam), a pod domostwem przechadzają się jedynie dachowce, także spanie w jednym legowisku nie jest konieczne by przetrwać.
A jednak grono rodziców świadomie wybiera wspólne łoże co-sleepieng (bardziej naukowo brzmi).
Jestem za czy przeciw?
Ano za, z tym, że stawiam pewne warunki :)
Nic na siłę.
Jeśli się trafi taki lubiący samodzielne spanie egzemplarz (jak mój ;)) to nie widzę sensu. Moja córka jako noworodek i niemowlak zasypiała odłożona do łóżeczka. I nie widzę powodu, żeby spać z dzieckiem na siłę.
Z drugiej strony, jeśli rodzice nie chcą spać z dzieckiem, z różnych powodów, to też nie widzę powodów do robienia czegoś wbrew sobie. Jednak jestem ogromnym wrogiem wszelakich treningów zasypiania (brr... typu 3/5/7). Szukałabym jakiegoś pokojowego sposobu, typu odkładanie, trzymanie za rączkę itp.
A propo treningów (brr) zasypiania nie rozumiem tego, że ktoś (kto często nazywa się specem od dzieci) może wymagać od dziecka, często niemowlaka samodzielności w zasypianiu. Wyobraźcie sobie, że nie umiecie się poruszać, nie umiecie mówić, nikt Was nie rozumie. I nagle ktoś Was zostawia gdzieś samo, krzyczycie ile sił w płucach, minute, dwie, pół godziny, godzinę i przestajecie. Dlaczego? Dlatego, że nagle przyszła Wam do głowy myśl, aha nic mi się nie stanie, mogę spać. Nie! Dlatego, że uświadamiacie sobie, że i tak nikt nie przyjdzie. Można nauczyć dziecko, że jego miejsce do spania jest w innym miejscu, ale starsze, rozumniejsze i w sposób, który nie godzi w jego poczucie bezpieczeństwa.
Z jednej strony panuje presja, że wspólne spanie to na bank rozwala życie intymne rodziców (bzdura, no chyba, że związek jest tak mało kreatywny, że nie umie sobie poradzić w tej kwestii), że jest niebezpieczne (tja jakby tak było już dawno byśmy wyginęli) i powoduje, że wychowamy życiową sierotę, mamisynka itp (brak słów). Przyzwyczai się (ha! o przyzwyczajeniu muszę popełnić osobny post)
Z drugiej strony słyszymy, że wspólne spanie to bliskość (są inne sposoby), wygoda (zależy jak dla kogo).
Wg mnie w wychowaniu dziecka nie ma czerni i bieli (pomijam skrajne i patologiczne przypadki), najważniejsze to znaleźć kompromis między potrzebami dziecka, mamy, taty, małżeństwa. A ten u każdej rodziny może wyglądać inaczej. To samodzielna decyzja.
Jak to wygląda u nas:
Gagatka zasypia z nami (różnie albo ktoś kładzie się w jej łóżku albo usypia u nas - to jej decyzja), po czym mąż odkłada ją do jej łóżeczka, najczęściej nad ranem znów przychodzi do nas i śpi do rana. Robimy to ze względu na Gagatkowego tatę, gdyż my obie lubimy mieć dużo przestrzeni podczas spania i dla niego miejsca już brakowało. (a nie jestem zwolenniczką przeprowadzki jednego z rodziców na inne łóżko).
Agata przechodziła różne etapy, spania z nami, spania samodzielnego, spaniu na jej łóżeczku tylko z tatą, albo tylko z mamą, miała potrzebę bujania...
Moje dziecko zawsze spało samo, nigdy jej nie uczyliśmy do spania z nami... A jak niedawno chciałam moją dwulatkę zabrać na łóżko i zrobić jej prezent w postaci spania z rodzicami to wcale nie chciała. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
www.ca-lineczka.blogspot.com
Nie widzę powodu, żeby spać z dzieckiem, które się tego nie domaga. Choć takie wspólne spanie bywa miłe. Czasem lubię tak pospać :)
Usuńmoja czterolatka jeszcze teraz najchętniej spała by u nas :-) ale u nas zasypianie to jest odwieczny problem ;-) pozdrawiam i zapraszam do mnie na rozdawajkę :-) http://du-perelki.blogspot.com/2014/02/candy-w-czerwieniach.html
OdpowiedzUsuń