piątek, 29 marca 2013

Baranek watowany :)

Nasza pierwsza poważna praca plastyczna.

Bazgrolimy kredkami, farbami, a dziś stworzyłyśmy coś konkretnego. Praca jest bardzo prosta, spokojnie poradzi sobie z nią małe dziecko (Agata ma 21 miesięcy).
Tematyka około wielkanocna, ale techniką tą można wykonać też zimowego bałwanka.
Ponieważ Tusia jest jeszcze malutka wykonywanie podzieliłam na kilka etapów, nie dawałam wszystkiego na raz, żeby nie rozpraszać jej uwagi.

Dumna autorka prezentuje swoje dzieło: 


Do wykonania baranka potrzebny jest:
- kartka z bloku
- wata
- klej (używam Magica)
- kredki, ołówek

Krok pierwszy:
-przygotowujemy szkic baranka, można samemu narysować, wydrukować. Ja pokolorowałam mu mordkę, ryjek i kopytka.

Krok drugi:
- robimy kuleczki z waty i odkładamy je do miseczki. Szczerze mówiąc byłam zaskoczona jak Agatka szybko załapała robienie małych kuleczek. Odrywała kawałeczki, ściskała w rączkach. Jest to świetne ćwiczenie motoryki małej.


Krok trzeci
- smarujemy baranka klejem. Ja wycisnęłam na spodek i dałam Agacie pędzel, smarowała ja tylko asekurowałam, żeby było w miarę tam gdzie trzeba ;) Klej magic niestety bardzo szybko wysycha.



Krok czwarty:
- przyklejamy watowe kulki i gotowe. Agatka mono przyklepowała ręką, widać, że to fajne zajęcie. Najpierw przykleiła wielką garść waty, następnie troszkę jej podpowiadałam, że trzeba dorobić wełenkę na ogonek i grzywę ;)



Krok piąty:
- dorysowujemy trawkę, kwiatuszki, słoneczko czy co tam nam się podoba ;)

Jak widać na zdjęciach córka była zaaferowana bardzo nową zabawą. Szczerze mówiąc byłam ogromnie zaskoczona, że tak dobrze i sprawnie jej to poszło. Wykonanie takiego zadania nie jest długie, akurat w sam raz dla możliwości koncentracyjnych niespełna dwulatki.



I na deser piosenka o baranku, a właściwie o jego śniadanku :)

wklejam link, bo filmu coś nie da się załadować.
http://www.youtube.com/watch?v=A176L-DqyI8



środa, 27 marca 2013

Farbowanie ryżu :)

Farbowany ryż to super materiał do wszelkich działań plastycznych. Sposobów na uzyskanie kolorowego ryżu jest kilka. Ja przedstawię mój ulubiony.

Potrzebujemy:
- ryż
- barwniki do jajek (ja kupuję dużą ilość po świętach, są wyprzedawane, w zeszłym roku w tesco były po 20 gr)
- naczynia i spodki (tyle ile kolorów)
- sitko
- łyżka
- wrzątek

Krok pierwszy
Barwniki rozpuszczamy wg przepisy na opakowaniu (ja nie dałam octu)

Krok drugi
Wsypujemy ryż do barwników, mieszamy, odstawiamy na kilka minut


Krok trzeci
Odcedzamy i wysypujemy ryż na spodek, układając płasko, żeby się jedna warstwa zrobiła


Krok czwarty
Umieszczamy ryż w bezpiecznym miejscu ;) i czekamy aż woda odparuje. Można postawić na kaloryferze będzie szybciej. W lato można suszyć na słońcu.

Krok piąty
Wykorzystujemy do czego dusza zapragnie, np. rysujemy klejem i posypujemy, do różnych kolaży, wsypujemy do butelki, wrzucamy kilka małych przedmiotów i mamy fajną grzechotkę, "sensoryczny klocek".
My wykorzystamy do pisanek.

A kiedy Agatka była malutka miała taką grzechotkę




P.S. Robienie zdjęć nie jest moją mocną stroną, ale usilnie nad tym pracuje...

sobota, 23 marca 2013

Kotek, który merdał ogonem...




Kolejna świetna pozycja upolowana w miejskiej bibliotece. 

Pierwsze co mnie w niej ujęło to ilustracje bajecznie kolorowe, utrzymane w konwencji wycinanek-kolaży, c daje efekt trójwymiarowości bogate w szczegóły, ale nie przeładowane. Inne, nietypowe. Niesłodkie. Z dawką bezpretensjonalnego humoru. Mogłabym się długo jeszcze rozpływać. 
Napisana jest prostym, nieskomplikowanym językiem, trochę wierszem, trochę prozą, choć nie bardzo podoba mi się taka mieszanina prozy z wierszem, ale nie było problemu z czytaniem na głos. Jestem pewna, że lepiej by to brzmiało, jakby autor zdecydował się na jedno.
Z autorstwem książki też ciekawa historia się wiążę. Paweł Pawlak - ilustrator - wymyślił sobie tę historię, jednak "zlecił" jej napisanie francuskiemu przyjacielowi, a sam zajął się zilustrowaniem, a następnie tłumaczeniem na język polski.





 Najbardziej jednak ujęła mnie historia. To opowieść o kocie Psocie, jego sąsiadem jest pies Kleks. Mogli by się zaprzyjaźnić, ale niestety między kotem i psem toczy się walka, co prawda nie wiadomo o co, tak już jest. Psot zazdrości psiemu sąsiadowi, możliwości chodzenia do szkoły. On nie może, bo to szkoła tylko dla psów. Kot wpada jednak na genialny pomysł, w przebraniu psa zaczyna uczęszczać do szkoły i tam uczyć się o wszystkich ważnych psich sprawach. Wszystko komplikuję się na lekcji przyrody, gdzie uczy się nienawiści do kotów i sposobów walki z nimi..... Zaplanowano również zajęcia praktyczne... Wszystko jednak kończy się dobrze, jednak nie będę zdradzać jak ;)



Historia ta uczy tolerancji, przełamywania stereotypów, szacunku dla różnic. Ta książeczka to świetny punkt wyjścia do rozmowy z dzieckiem, dlaczego nie warto być uprzedzonym do tych, którzy wydają się inni. Moim zdaniem to jedna z lepszych pozycji na temat tolerancji dla młodszych dzieci.

Ja czytałam ją z moją 21 miesięczną córką. Wiadomo, że dla niej pojęcia jak tolerancja, szacunek to jeszcze abstrakcja, ale nie stanowiło to przeszkody, bo historia nawet bez swojej dydaktycznej otoczki jest ciekawa, a kotek przebrany za pieska naprawdę ciekawy.

Na pewno do niej wrócimy, myślę, że w okolicach 4-5 lat.

Szczerze polecam.



Na podstawie tej opowieści powstało kilka spektaklów teatralnych.


Kotek, który merdał ogonem
Autor: Gerard Moncomble, Paweł Pawlak
Ilustracje: Paweł Pawlak
Wydawnictwo: Muchomor
32 strony, oprawa twarda

poniedziałek, 18 marca 2013

Obudź się, mały misiu!

Kolejna biblioteczna perełka. Po jej stanie widać, że zachwyciła nie tylko mnie. Po posklejaniu taśmą klejącą dałam do zrecenzowania Agatce. Jako wielbicielka zwierząt wszelakich z entuzjazmem zabrała się do wertowania. I co chwilę okrzyki zachwytu: "o miś".




Książka wydana przez "Jedność" należy do cyklu książek dla dzieci polecanych przez akcję Cała Polska Czyta Dzieciom. Rekomendacja ta daje gwarancję, że pozycja jest wartościowa. Dodatkowym atutem jest podawanie wieku już na okładce, dzięki czemu nie trzeba się zastanawiać, czy nasze dziecko jest za duże, czy za małe, czy w sam raz, by sięgnąć po książkę.


Niewiele jest pozycji wydawanych z myślą o tak małych dzieciach (swoją drogą zawsze zastanawiam się czy od 2 lat to znaczy od zaczętych czy skończonych?). Czytałyśmy ją kiedy Agatka miała 18 miesięcy. Stosunek tekstu do ilustracji jest akuratny. Język tekstu jest bardzo prosty, na początku ciężko mi się czytało takie krótkie i proste zdania (ale nie prostackie), dostosowany jest do najmłodszych czytelników.

Obrazki są duże, wyraziste, bogate w szczegóły, estetyczne. Dodatkową atrakcją podczas czytania było wyszukiwanie różnych drobnych szczegółów. Oprócz przeczytania samej historyjki, ilustracje dają pole do popisu wyobraźni rodziców, którzy mogą stworzyć nowe wątki.


Sama historia jest bardzo prosta. Oto nastał nowy dzień i zwierzęta się budzą, a my obserwujemy ich poranne rytuały, śniadanie, mycie... Nie jest to jednolita opowieść. Ciężko nazwać to zbirem opowiadań, czy nowel. Każda strona to spotkanie z kolejnym zwierzątkiem - misiem, wiewiórką, jeżem, sikorką, myszką, jeżykiem, kaczuszką... o każdym z nich jest osobna opowieść, dopiero pod koniec spotykają się, by wspólnie pobawić się w chowanego, a czytelnicy razem z nimi, próbując odnaleźć ich na ilustracji.

Nie mamy tutaj żadnych morałów, przesłań, głębszych sensów. Tekst opisuje ilustracje. Najmłodsi czytelnicy nie będą mieli problemów ze zrozumieniem. Poziom i treści i języka doskonale pasuje to możliwości intelektualnych 18-24 miesięcznego dziecka.

Nie wiem czy książkę można gdzieś kupić, natomiast jeśli wpadnie Wam w ręce w bibliotece albo w antykwariacie, a w Waszym domu mieszka 2 letnie dziecko to jak najbardziej polecam.



Obudź się, mały misu
Autor: Christine Rettl
Ilustracje: Hans Gunther Doring
Wydawnictwo: Jedność
22 strony, twarda oprawa

Farby do malowania palcami

Pierwsze próby z farbami już dawno za nami. Nie pamiętam w jakim wieku robiłyśmy pierwsze próby. Około roku chyba zakupiłam farby do malowania palcami. O takie:


Koszt niewielki. Mniej niż 10 zł na pewno.
Konsystencje mają dziwną, oleistą. Zapach mają neutralny, smak obrzydliwy, gorzki, skutecznie zniechęca do zjedzenia całego pojemniczka farby.
Wrażenia córki: z jej miny można było wyczytać: "ratunku moje ręce są brudne". Niewypał. Agatka nie chciała mieć brudnych rączek.
W okolicach Bożego Narodzenia wyciągnęłam je po raz kolejny. Produkowałyśmy bombki. Powycinałam spore koła i dałam do ozdabiania:


Rezultat był podobny. Mama w farach po pachy, Agata podobnie, różnica taka, że ja nie miałam nic przeciwko, natomiast córka nie była zadowolona z powodu uciapania.

Nie wiem czy kupię jeszcze kiedyś takie farby. Dziwne w malowaniu, o wiele lepiej sprawdziły się u nas akwarele. Ale może te nasze były słabej jakości?